Wróciliśmy do Bobowej. Po roku.
Silną reprezentacją poznańsko-krakowską. Na zaproszenie Bogdana Kroka, żeby
wziąć udział w XVI Międzynarodowym Festiwalu Koronki Klockowej i żeby
opowiedzieć o naszych badaniach. W Bobowej nie było nas rok, a w mieście
niewiele się zmieniło. Najbardziej widoczną zmianą, jaka rzuciła się nam w oczy
jest mural, znajdujący się na ścianie
Centrum Kultury i Promocji Gminy Bobowa. Oczywiście w formie koronki klockowej.
Pozytywnie zaskoczył nas duży rozmach
imprezy, na który zjechały się reprezentacje z dwunastu państw Europy, w
których tradycje koronczarskie są równie żywe, co w Bobowej. Mimo, że wszystkie
one prezentowały koronki klockowe, widząc je obok siebie dostrzec można bez problemu specyfikę każdego z państw. Obok tradycyjnych wzorów, można spotkać
także takie co bardziej nowoczesne formy. Szczególną uwagę wszystkich – w tym
nas – przykuwał reprezentant Finlandii, który wykonywał koronkowe krawaty,
obrazy, instalacje 3D. Zastosowanie tradycji w sztuce współczesnej.
Swoje stoisko wystawiła również
Spółdzielnia „Koronka”. To dobra wiadomość. Jadąc na Festiwal zastanawialiśmy
się, czy Spółdzielnia jeszcze istnieje. Odpowiedź brzmi: Owszem, istnieje.
Jeszcze. Wprowadza nawet powoli pewne modyfikacje w stare wzory. Czyżby czekał
nas jej renesans?
Międzynarodowy Festiwal Koronki
Klockowej w Bobowej zaprzecza wszelkim teoriom, dotyczącym dominacji języka
angielskiego i jego znaczenia w międzynarodowej komunikacji. W Bobowej każdy
reprezentant mówi w swoim ojczystym języku i co najważniejsze – rozumie się
świetnie ze swoim rozmówcą. Czasami pomacha rękami, pogestykuluje, wesprze się
innym znanym sobie językiem. „Co słychać?” - pyta Polak. „Dobri, dobri” -
odpowiada Czeszka i rozmowa się toczy dalej, w podobnym stylu. To co nas
najbardziej urzekło w Festiwalu to atmosfera: nie jest to impreza nastawiona na
turystów, lecz na same koronczarki i koronczarzy. Do Bobowej zjeżdża się dobrze
znane grono osób, żeby porozmawiać, pośmiać się i spędzić razem czas z koronką
w tle. Bo przecież nic nie łączy lepiej ludzi, jak wspólna pasja.
W czasie drugiego dnia Festiwalu
Zespół Ludowy „Koronka” z Bobowej wystawił przedstawienie „Urodziny”, o silnym
zabarwieniu prorodzinnym. Na końcu zgodnym chórem członkowie zespołu odśpiewali
na dobrą, starą nutę pieśń, zamieniając słowa „Niech żyje nam rezerwa” na
„Niech żyje nam koronka”. Dołączamy się do tych dobrych życzeń, jednak
oszczędzimy sobie wykonania wokalnego. Dla dobra publiczności.
Był dziś także pokaz mody.
Organizatorkami były Czeszki, a motywem przewodnim połączenie papieru i
koronki. Do pokazu mieliśmy stosunek mieszany. Niektóre pomysły ciekawe, inne
zupełnie do nas nie przemawiające, wyjęte niemalże z lat 80. XX w. Najbardziej
w pamięci zapadł kapelusz, do złudzenia przypominający abażur (a może abażur
użyty jako kapelusz?). Inny wniosek z dnia dzisiejszego: Festiwal Koronki
Klockowej to świetna okazja do masowej edukacji regionalnej dzieci z
miejscowych szkół i przedszkoli. Byle tylko dzieci miały z niego dobre wspomnienia.
Kto wie – może w tłumie biegających po hali sportowej dzieci, znajduję się
kolejna koronczarska mistrzyni?
Będąc już wieczorem w pokoju, cała
nasza czwórka zastanawiała się, dlaczego jesteśmy tak zmęczeni. Pisząc notatkę
odpowiedzieliśmy sobie na to pytanie: po prostu w tym dniu tak wiele rzeczy się
działo. Wykład Barbary Kowalskiej na temat koronki klockowej w Bobowej,
następnie przejazd do renesansowego dworku w Jeżowie, ze grupą krakowskich
koronczarek z organizacji „ArtLud”. Wernisaż wystawy przez nie przygotowanej i
wykład o krakowskim środowisku rękodzielniczym. W końcu najważniejsze
wydarzenie wieczoru: nasza prezentacja dotycząca naszych badań. Przez to
wszystko przegapiliśmy autobus powrotny. Wieczorny spacer 4 km do Bobowej. Las,
pustka, noc i piękne gwiazdy na niebie. Upragniona kolacja. Jutro trzeci dzień
festiwalu. Czekamy nań z niecierpliwością.
oprac. Marta Machowska
-